Lyrics Winterfell - Filipek
Piszę
po
nocach,
zasypiam
za
dnia
To
mój
prywatny
kaftan,
ten
świat
kopie
jak
afgan
Po
trupach
do
celu,
ten
slogan
już
wisi
Jeszcze
cię
tu
zdobędę,
moja
droga
Khaleesi
Życie
to
tani
plastik,
ludzie
nie
są
poważni
Mam
w
chuju
"what
do
you
mean?",
ja
to
nie
Justin
Ukrywam
się
na
mieście,
tam
gdzie
łatwo
się
staczać
Przez
durne
implikacje
mam
przyszłość
Himilsbacha
Proszę
mnie
zabierz
stąd,
na
wzgórzach
jak
The
Weeknd
Mówią,
że
dla
takich
jak
ja
muza
jest
narkotykiem
Znam
hardcore
liter,
bo
słowa
mogą
ranić
Już
byli
więksi
ode
mnie,
którzy
się
wykrwawiali
To
moja
ścieżka,
jestem
uzależniony
Muszę
się
wdrapać
na
szczyt,
nawet
jeśli
jest
stromy
Muszę
wydrapać
ściany
naćpany
sukcesem
Jak
już
mi
się
to
uda,
odstąpię
ćpunom
fetę
Bo
żyję
lepiej
jak
mnie
nie
widzi
nikt
Przy
zgaszonych
światłach
To
mój
prywatny
cyrk,
w
ruch
idzie
znowu
małpka
Drę
wyblakłe
zdjęcia,
na
których
ty
się
śmiejesz
Od
mojego
poczęcia
byłaś
sensem,
istnieniem
Odwiedzasz
mnie
o
zmroku,
moich
problemów
słuchasz
A
ja
jak
bękart
Starków,
chcę
znów
wywołać
ducha
Mijam
stare
ulice,
by
znów
ciebie
zobaczyć
Stoję
na
światłach
miasta,
tak
jak
kiedyś
Grammatik
Mówią,
że
dla
nas
przyszłość
jest
zapisana
w
gwiazdach
Phenomenal
jak
Marshall,
chodź,
to
pokażę
astral
ci
Gubię
jak
hustla
plik,
weź
mnie
za
rękę
Wysokoprocentowy
płyn
i
zaczynam
zaklęcie
O
szczęście
do
utraty
sił,
tak
cały
rok
Bo
mam
w
sobie
nadzieję,
tak
jak
Billy
Hope
Wiesz,
my
tak
żyjemy,
to
nasze
Winterfell
Lód
obok
serca
i
chłód
pośród
źrenic
Nasze
prywatne
mury
stanowią
dla
kogoś
cel
Moja
droga
Khaleesi,
masz
w
sobie
smoczą
krew
Dziś
znowu
mi
się
przyśnił
ten
obiekt
pożądania,
co
ci
odbiera
tlen
Dobra,
kończę
z
poezją,
walę
wódę
do
rana
Ten
świat
na
trzeźwo
nie
ma
nic
do
zaoferowania
Mam
całą
osobowość
schowaną
w
metaforach
Gdybym
nie
mógł
tu
pisać,
tonąłbym
w
ketanolach
Taksówki
tam
gdzie
zawsze,
jak
złapię
to
mam
farta
Ciężko
wracać
do
lokum,
które
zmieniasz
co
kwartał
Ludzie
mnie
zaczepiają,
a
mi
tak
ciężko
przestać
Być
tak
samo
wkurwionym,
jak
w
tych
kolejnych
tekstach
Ze
wszystkich
moich
kumpli
nie
zostałem
Januszem
Bo
rap,
bo
trasa,
płyta,
ziomek,
kurwa
ja
muszę
Dążyć
do
swoich
marzeń,
choć
ciągle
widzę
progi
Co
mi,
kurwa,
po
aucie,
jak
zboczę
ze
swej
drogi?
Co
mi
po
tych
wakacjach
w
Egipcie,
last
minute?
Jak
widzę
znów
publikę
drącą
się
"masa
skilli"
W
ogniu
kolejnych
hejtów,
za
barykadą
propsów
Ta
duma
to
nie
kostium,
musiałbym
skoczyć
z
mostu
Jestem
nie
do
złamania,
zamykam
mordę
dziwkom
Znam
horrory
jak
Hitchcock,
przeżyłem,
kurwa,
wszystko
Sława
jest
warta
grzechu,
daj
fejm,
nim
zawisnę
Nie
jestem
złotą
rączką,
jak
Jaime
Lannister
W
obliczu
problemów,
ta,
krzyczę,
że
życie
to
próby
i
błędy
Rozlicza
mnie
gremium,
moim
celem
jest
zapychać
te
kluby
w
weekendy
Liczę
się
z
ryzykiem,
jeżeli
będę
tonąć
To
poucinam
łapy
wszystkim
pomocnym
dłoniom
Tak
zginął
tutaj
człowiek
idący
po
nieśmiertelność
Znam
cenę
za
splendor,
wiem,
że
zabiera
tętno
Wiesz,
nie
wierzę
w
przeznaczenie
Jeżeli
coś
osiągnę,
to
nie
przez
znajomości
Paru
moich
kolegów
tu
wpadło
przez
nasienie
Dlatego
mała
odmawiam
ci
chwili
przyjemności
Wiesz,
my
tak
żyjemy,
to
nasze
Winterfell
Lód
obok
serca
i
chłód
pośród
źrenic
Nasze
prywatne
mury
stanowią
dla
kogoś
cel
Moja
droga
Khaleesi,
masz
w
sobie
smoczą
krew
Dziś
znowu
mi
się
przyśnił
ten
obiekt
pożądania,
co
ci
odbiera
tlen
Attention! Feel free to leave feedback.