Lyrics Przypowieść o ślepcach - Jacek Kaczmarski
- Potykam
się,
więc
ręce
w
przód,
do
góry
twarz,
w
dół
lecę!
O,
ciemny
Boże
mego
życia,
miej
mnie
w
swej
opiece!
Nie
puścić
kija!
Paść
na
wznak!
Plecami
na
kamienie!
To
tylko
rów,
przydrożny
rów,
już
po
przerażeniu...
- Gdzie
wleczesz
nas,
przeklęty
kpie?
Gdzie
jesteś
głupcze
ślepy?
Giń
sam,
jak
chcesz,
a
nas
ze
sobą
nie
zabieraj
w
przepaść!
W
ręku
mam
twego
płaszcza
kłąb...
Chryste!
I
ja
padam!
Z
twarzy
ucieka
ciepło
dnia!
Biada
nam,
ginę!
Biada!
- Puść
kij,
którym
mnie
ciągniesz
w
dół!
Upadliście,
Ja
stoję!
Puść
kij,
my
dalej
chcemy
iść!
Przeklęte
nogi
twoje!
Nie
puszcza!
Ciągnie
tam,
gdzie
garby
poplątanych
ciał!
Ach,
gdybym
oczy
miał!
- Krzyk,
hałas,
co
się
dzieje
tam?
Bark
tego
co
przede
mną
Twardnieje
pod
palcami,
odgłosów
pełna
ciemność,
Szum
drzew,
kroki,
własny
oddech,
co
słuchaniu
wadzi...
Cóż
z
groźnych
przeczuć?
Pójdę
tam,
gdzie
ślepiec
poprowadzi!
- Z
ręką
na
cudzych
plecach
iść
- poniżenie
i
męczarnia!
Każdy
z
nich
inną
kryje
myśl,
w
inną
się
stronę
garnie.
Przy
żarciu
też
- ten
pierwszy
syty
się
poczuje,
Kto
szybciej
zmaca
gdzie
jest
chleb
i
szybciej
go
przeżuje!
- Ciężko
na
końcu
iść,
tłum
gnojem
cię
obrzuci,
Lecz
zawsze
będę
tym,
który
ostatni
się
przewróci.
O,
tak
ja
teraz!
Padam
na
nich,
kłębią
się
pode
mną,
A
każdy
swoje
ciało
ma
i
własną
w
ciele
ciemność!
- Cóż
nam
zostało,
kiedy
świata
zabrakło
dookoła?
Kije
i
sakwy
i
kapoty
i
palce
w
oczodołach!
Powiewy
wiatru,
słońca
promień
na
chciwe
twarze
brać,
Padać
i
wstawać,
padać
i
wstawać,
padać
i
wstawać,
padać
i
wstawać...
I
wstać!
Attention! Feel free to leave feedback.