Lyrics Myszka Miki - Mirosław Czyżykiewicz
Budzę
się
szarym
świtem
i
chwytam
się
za
serce
Czy
coś
tam
jeszcze
bije,
czyżbym
miał
jeszcze
szczęście?
A
może
jest
już
po
mnie,
bo
mam
buty
woskowane
Ku
śmierci
kołowrotek,
bezsensowny
ten
sam
ranek
Nie
ma
z
kim,
nie
ma
o
czym,
nie
ma
co
i
nie
ma
jak
Nie
ma
gdzie
i
nie
ma
po
co,
każdy
jest
z
sobą
sam
Wychudły
Don
Kichot
siodła
swą
Rozynantę
A
ślepy
Bóg
za
sterem
znów
prowadzi
nasza
łajbę
Telefon
niech
milczy
nagranych
uczuć
dramat
Złe
wieści
jak
bezpieka
także
przychodzą
z
rana
Już
na
wpół
czujny,
na
wpół
złapany
w
nocy
wnyki
Mógłbym
się
zaśmiać,
lecz
mam
uśmiech
Myszki
Miki
Ranki
bym
zniszczył
W
radiu
gra
Chick
Corea,
prezenter
dobry
człowiek
Zaprawdę
jest
wesoło
niczym
w
rodzinnym
grobie
Uśmiecham
się
jak
mumia,
mam
wory
pod
oczami
Różowy
świt
mnie
nudzi,
a
dzień
nowy
już
nie
mami
Coś
pleciesz
o
tym,
co
byś
znów
ze
mną
robić
chciała
Pomału
stygnie
pościel,
dołki
po
rozgrzanych
ciałach
Wszystko
oblekła
szarość,
jak
tu
orzec
czyjąś
winę
Drwal
machnął
swą
siekierą,
łączącą
przeciął
linę
Dwa
łóżka
jak
dwa
kraje
dzielą
pograniczne
słupy
Wzdłuż
ozdób
na
tapecie
ciągną
się
kolczaste
druty
Gdy
sen
nadejdzie
błogi,
już
nie
męczą
żadne
zmory
Wszak
była
we
mnie
miłość,
dziś
jest
pusta
złość
i
gorycz
Druty
bym
zniszczył
Przeklęta
ta
godzina,
ten
moment,
chwili
przelot
Gdy
rzeczy
się
wahają
na
styku
czernią
z
bielą
Gdy
jeszcze
półmrok
toczy
odwieczną
wojnę
z
brzaskiem
Bezsenność
jest
cierpieniem,
palącym
w
oczach
piaskiem
A
wszystko
huczy
w
głowie
i
tępo
kłuje
w
boku
Chciałbym
na
dobre
zasnąć,
nie
myśleć
i
mieć
spokój
Z
łokciami
na
kolanach
słyszę,
jak
łzy
twoje
płyną
Na
życie
już
za
późno
za
wcześnie,
żeby
ginąć
Co
było
jeszcze
wczoraj,
niepotrzebne
dziś
nikomu
Ostatni
kawy
łyk,
bo
nie
ma
więcej
kawy
w
domu
Wszak
przyjdzie,
co
przyjść
musi,
nadejdzie
nieproszone
Chleb
z
masłem
zawsze
spada
na
posmarowaną
stronę
Masło
bym
zniszczył
Mówisz
mi
o
nadziei
i
siecią
słów
oplatasz
Co
jak
szpiegowskie
sondy
krążą
dookoła
świata
Rozebrać
się
z
piżamy
może
bym
i
umiał
jeszcze
Dwadzieścia
lat
mówiłem,
dziś
mi
się
już
mówić
nie
chce
Z
plakatu
w
ubikacji
knur
spasły
do
mnie
mruga
Pędząc
zabiera
wszystko
spienionej
wody
struga
Spłukuje
to,
co
było
i
niesie
wprost
do
ścieku
A
mnie
tu
przyjdzie
zostać,
nim
zbraknie
mi
oddechu
Macam
się
po
nadgarstku,
na
dworze
prawie
świta
Zegar
godziny
bije
i
kolejnym
dniem
nas
wita
Już
na
wpół
czujny,
na
wpół
złapany
w
nocy
wnyki
Mógłbym
się
zaśmiać
głośno,
lecz
mam
uśmiech
Myszki
Miki
Miłość
bym
zniszczył
Budzę
się
szarym
świtem
i
chwytam
się
za
serce
Czy
coś
tam
jeszcze
bije,
czyżbym
miał
jeszcze
szczęście?
A
może
jest
już
po
mnie,
bo
mam
buty
woskowane
Ku
śmierci
kołowrotek,
bezsensowny
ten
sam
ranek
Attention! Feel free to leave feedback.